La Paz


Nasz pierwszy kontakt z Boliwia - stolica La Paz. Wyladowalismy o 22. Lekko niedotlenieni (lotnisko jest na 4100m) oraz nie do konca pewni czy nasza taksowka dowiezie nas do hotelu, mkniemy waskimi uliczkami w dol.











Miasto polozone jest w wyschnietej dolinie rzeki. Kiedys wydobywano tu zloto. Teraz trudno powiedziec z czego ludzie tutaj zyja. Nad miastem guruje ogromny masyw Illimani.











Z drugiej strony, nad dzielnica Altiplano wznosi sie pasmo Cordillera Real uwienczone strzelistym wierzcholkiem Huauna Potosi.











Typowa ulica La Paz - mnostwo kolorow, gwar i zgjelk, dzwiek klaksonow, krzyki naganiaczy do busow, u gory platanina kabli elektrycznych, telefonicznych i Bog wie jeszcze jakich ;)











Miasto wielkich kontrastow, gdzie ludzie zyjacy w centrum na poziomie niemal europejskim stykaja sie ze skrajna nedza biednej dzielnicy El Alto.











Wiekszosc rzeczy kupuje sie u babuszek na ulicy.











Mozna zjesc calkiem smacznego kurczaczka.











Oraz pyszne owoce prosto z tropikalnej dzungli.











Powoli sie aklimatyzujemy. Przemierzajac strome ulice La Paz dobrze czasem sobie przysiasc na progu i odsapnac.











Albo pozjezdzac na zjezdzalni z widokiem na szescitysiecznik :)











Lub sprobowac rozplatac cos takiego... no, a jak sie cos zepsuje - elektrycy maja co robic :P











Zatrzymujemy sie w hotelu El Carratero. Mamy jakies 4 minuty drogi do palacu prezydenckiego..











Dzien po naszym przylocie przypada swieto niepodleglosci Boliwii :)











Ludzie tlumnie zbieraja sie na placu przed palacem.











I czekaja az pojawi sie prezydent.











Evo Moralez wyglasza oredzie. Kilka dni pozniej ma byc referendum zmieniajace konstytucje. Evo jest juz dwie kadencje, ale chcialby zostac jeszcze na troche ;)























Na placu rozdawane jest mnostwo ulotek propagandowych.























Trwaja zywiolowe dyskusje na temat programu poliltycznego.















































Dzieciaczki czynnie biora udzial w swietowaniu :)











Po przemowieniu rozpoczyna sie fiesta.











ludzie maszeruja ulicami, spiewaja























My swietujemy razem z localsami.











W ramach aklimatyzacji zwiedzamy miasto. Trafiamy na ulice dla bialasow. Znajduje sie na niej wiekszosc agencji turystycznych (w La Paz okolo 70ciu). Mozna tez kupic mnostwo kolorowych pamiatek.











Czapki, portfele, rekawiczki, torebki, ubrania. Wszyskto w kolorowe i z niespotykanym wzornictwem.











Ola proboje sie wmieszac w tlum.











Sa tez bardziej powazne pamiatki przedstawiajace jakies very importnat monolity plemienia Aimara.











No i stare klamoty znalezione gdzies na strychu.











Male dzieci czesto towarzysza swoim mamom przy straganach.























Wzory i kolorystyka tkanin roba na nas wrazenie. Najchetniej kupilibysmy wszystkie :)











A to tego ... likarstwa na wzmocnienie :P











I suszone plody lamy - masakra :/











Kozystajac z dnia wolnego wybieramy sie na spacer do ubogiej dzielnicy El Alto.











Po wyjsciu z centrum krajobraz zmienia sie diametralnie. Domy sa budowane bezposrednio na kruchej i podmywanej przez deszcze ziemi.











Na murach mnostwo grafitti pro-prezydenckich. Jako ze Evo Moralez urodzil sie w biednej wiosce na Altiplano - ma ogromne poparcie na calym plaskowyzu.











Wisielce na slupach ostrzegajace przed rozbojem.























Pilka nozna jest bardzo popularna. Chlopaki graja praktycznie wszedzie gdzie sie da ;)











Mechanik samochodowy i pralnia ;)











Docieramy wreszcie w poblize bialego kosciolka ktory bylo widac z dolu. Za autobusem kolejny wisielec. W oddali masyw Huayna Potosi.











Ten sam wisielec tylko z Illimani.



























Back to main page ...